sobota, 12 grudnia 2015
poniedziałek, 9 listopada 2015
Poznałam dziś Sumayę, 10-letnią
dziewczynkę, która po porannej mszy św. nie poszła do szkoły. Nie mogła
przekroczyć bramy szkoły bo nie zapłaciła 1000 franków rwandyjskich czyli 5-ciu
złotych. Nie zapłaciła, bo nie miała. Jej mama jest trochę niepoczytalna (wojna
w Rwandzie pozostawiła sporo takich ludzi), tata nie pracuje, w zasadzie nic
nie robi. Dziewczynka sama opiekuje się trójką młodszego rodzeństwa. Sumayę przyprowadziła
do mnie s. Emma by pokazać jak piękne ponczo dziewczynka zrobiła. A zrobiła je
z kawałków różnych włóczek, które gdzieś znalazła. Zamiast szydełka użyła
patyczka. Sumaya chce zostać siostrą zakonną. Jej tata jest muzułmaninem. Mama
była niewierząca. Siostry powiedziały jej, że najpierw musi zostać ochrzczona.
Co zrobiła Sumaya? Zaprowadziła mamę do kościoła. Teraz razem chodzą codziennie na mszę św. Takich zaradnych i
zdolnych młodych ludzi jest tu wielu.
poniedziałek, 12 października 2015
Wspominałam Wam wcześniej, że
szkoła jest dwu profilowa. Jednym z nich jest krawiectwo.
W ramach tego kierunku dziewczyny uczą się szydełkowania. To czego się uczą to głównie
jak zrobić piękne serwetki, ozdobne zagłówki na krzesła.
Siostry poprosiły mnie abym
nauczyła dziewczęta nowych wzorów. Dzięki kilku osobom z Polski, którym
przeogromnie dziękuję, dziewczyny mogą codziennie po zajęciach spróbować jak
zrobić coś ładnego, ale praktycznego na pięknych kolorowych szydełkach o grubościach,
których w Rwandzie nigdzie nie zobaczą, z grubszych włóczek, które najbliżej można kupić
w Kenii.
Pierwsza lekcja. Starannie się do
niej przygotowałam. Zrobiłam dwa koszyczki by pokazać dziewczętom różnicę
między różnej grubości szydełkami i różnej grubości włóczkami. I tylu nowych
„szydełkowych” angielskich słów się nauczyłam. Na pierwszych zajęciach było 20
dziewcząt i nauczycielka Katarzyna. Wszystkie mnie otoczyły i były tak ciekawe
i włóczek i szydełek, że nikt nie siedział w ławce. O moich starannie
przygotowanych zajęciach musiałam zapomnieć, bo wszystkie dziewczyny słabo mówią
po angielsku, a nauczycielka w ogóle. Szybko więc nauczyłam się odpowiednich słów
w kinyarwanda, i teraz wiem, że słupek to Nyabutatu, a półsłupek to Nyabubiri.
Nowe wzory dziewczęta szybko
załapały, a te z klasy Coutier, które są w internacie szydełkują nawet podczas
naszych evening study. Co jakiś czas tylko dwie uśmiechnięte buzie z ławki
przede mną odwracają się w moją stronę i z szerokim uśmiechem na twarzy dają
znać, że skończyły kolejny rząd koszyczka i potrzebują wskazówek co dalej. Z
dziewczętami, które nie są w internacie spotykamy się po lekcjach 3 razy w
tygodniu.
Dziewczęta bardzo polubiły
dzierganie koszyków. Kolory i grubości włóczek bardzo przypadały im do gustu.
Grace stwierdziła, że gdy skończy szkołę, tylko na takich materiałach chciałaby
pracować.
W każdej wolnej chwili dziewczyny coś szydełkują. Skończą jeden koszyk i przerabiają go na inny, jeszcze ładniejszy. Część koszyków przerobiona została na torebki. Ale uczymy się też innych rzeczy.
W każdej wolnej chwili dziewczyny coś szydełkują. Skończą jeden koszyk i przerabiają go na inny, jeszcze ładniejszy. Część koszyków przerobiona została na torebki. Ale uczymy się też innych rzeczy.
Dziewczęta z klasy Seniour 6
(klasy hotelarskiej) w środę miały państwowy egzamin praktyczny. Egzamin składał się z dwóch części: kuchennej
i restauracyjnej. Było trzech poważnie acz bardzo młodo wyglądających panów
egzaminatorów. I się zaczęło. Najpierw sprawdzanie dokumentów, numerów
indeksów, potem losowanie zestawów potraw do przygotowania. Następnie każdy na
kartkach musiał wypisać składniki potrzebne do przygotowania wylosowanych dań.
Gdy ten etap się zakończył każdy z naszych studentów po kolei, pod bacznym
okiem egzaminatora wybierał produkty potrzebne do zrobienia potraw i
jednocześnie każdy ze składników musiał nazwać. Co istotne, cały egzamin był po
angielsku.
Gdy i ten etap był za nimi,
rozpoczął się ten najdłuższy – gotowanie. Chantal miała do zrobienia m.in. naleśniki
z miodem, Sandrine rybę grillowaną z sosem barbecue oraz zupę krem z grzybów. Epiphanie
przyrządziła avocado z tuńczykiem i pilau rice, a Mark (uczeń z poza naszej
szkoły) pyszną sałatkę owocową chyba ze wszystkim rosnących tu owoców. Nadine zrobiła
herbatę afrykańską i kurczaka z ratatouille nicoise. Thabitha ugotowała sos
bolognaise ze spaghetti.
Dziewczęta radziły sobie dobrze.
Trzej panowie patrzyli na wszystko srogim egzaminatorskim wzrokiem, ale gdy
Chantal była zajęta blenderowaniem zupy, jeden z nich smażył za nią naleśniki.
Czasem zdarzało się, że panowie tłumaczyli i pokazywali jak coś zrobić szybciej
i lepiej np. szybko pokroić papaję.
Po części kuchennej, przenieśliśmy
się do zaaranżowanej specjalnie na okazję egzaminu restauracji. Studenci już w
strojach kelnerów, obsługiwali nas nauczycieli – gości, a panowie oceniali jak
sobie radzą. Potem egzaminatorzy usiedli przy stołach i solidnie sprawdzali
umiejętności kelnerskie naszych dziewczyn. A sprawdzali czy potrafią złożyć
serwetki na 6 różnych sposobów, czy radzą sobie z otwieraniem wina i szampana,
czy potrafią nazwać każdą część zastawy na stole, czy potrafią wskazać sztućce
do ryby lub kieliszek do czerwonego wina, czy wiedzą co zrobić gdy gość rozleje
na stole zupę.
sobota, 10 października 2015
Jest sobota. Po południu. Przestrzeń na zewnątrz opanowana jest przez dzieci z Oratorium. A my siedzimy sobie w salce w szkole i tworzymy nasze piękne kartki. Co tydzień dziewczęta z internatu, a jest ich 17, mają zajęcia Arts and Crafts, które prowadzone są przez wolontariuszy. I chodzi o to by nauczyć je czegoś nowego, by mogły coś stworzyć dla siebie, rozwinąć się trochę manualnie i artystycznie. Dziś jest moja kolej. Więc uczymy się jak zrobić ładną scrapbookingową kartkę w prezencie dla kogoś. Zanim dziewczęta pojawiły się w klasie, na stołach czekały na nie gotowe zestawy materiałów: pięknych kolorowych papierów, koronek, perełek, cudnych tekturek, papierowych kwiatów. Gdy weszły do sali ogromne uśmiechy od razu pojawiły się na ich buziach. Z radością i oczekiwaniem na to co dalej, wszystkie zajęły swoje miejsca. Krok po kroku przeszłyśmy etapy tworzenia kartki.
Jedne były w odcieniach różu, inne w fioletach, jeszcze inne były pomarańczowo – żółte lub beżowo - brązowe. Każda z dziewcząt bardzo starannie wykonywała kolejne etapy, do każdej też musiałam indywidualnie podejść by upewnić je, że dobrze wykonują pracę, bo w końcu nikt nie chciał się pomylić. Warsztaty się udały. Efekt końcowy był równie przyjemny jak sama praca. Czas minął szybko z uśmiechami na twarzy i pełnym zainteresowaniem. Dziewczęta świetnie sobie poradziły. A kartki zajmują teraz główne miejsce w ich szafkach szkolnych.
piątek, 2 października 2015
Główną troską tutejszej placówki
jest szkoła. I to nie byle jaka, bo dobrze prowadzona, na wysokim poziomie szkoła
zawodowa o dwóch kierunkach: hotelarskim i krawieckim.
Na kierunku hotelarskim mamy dwie klasy: Seniour
5 i Seniour 6 (odpowiednik angielskiego słowa „secondery school”), na kierunku krawieckim również dwie: klasy
Coutier 1 i Coutier 2. Kierunki różnią się dość mocno od siebie. Nie tylko
profilowanymi przedmiotami, ale również tym, że klasy Coutier nie mają pełnego
programu szkoły średniej. Podczas gdy Seniour ma w swoim programie naukę zbliżoną
do zakresu szkoły średniej (w tym aż 4 języków).
W tym roku w całej szkole mamy tylko
50 uczniów, bo długo ważyły się losy szkoły, jak i samej placówki. Niedaleko
jest lotnisko, a plany powiększenia lotniska szły w kierunku zajęcia terenów placówki
misyjnej. Na szczęście, a może dzięki opatrzności Bożej, plany zmieniono, i
lotnisko będzie rozbudowywane w inną stronę. Ale ponieważ wszystko trochę
trwało i przyszłość szkoły była niepewna, Siostry dość późno zaczęły rekrutację
do szkoły i zdecydowały się ograniczyć ilość uczniów, gdyby się okazało, że
nagle zostaną bez możliwości kontynuowania nauki. M.in. dlatego w ostatniej
klasie o profilu hotelarskim mamy tylko
5 uczennic.
5 uczennic.
Uczniowie, a w zasadzie w
większości dziewczęta, bo mamy tu tylko 4 chłopców (w tym jednego w klasie
krawieckiej), są w wieku 18-22 lata. Część z nich mieszka w internacie, również
prowadzonym przez Siostry.
Siostry prowadzą piękne dzieło.
Wielu uczniów dzięki tej szkole wkracza w dorosłe życie z dużym bagażem wiedzy
i doświadczeń i z tak ważnymi dyplomami potwierdzającymi te wszystkie
umiejętności. Większość uczniów przebywających w internacie nie stać na opłatę
za szkołę. Mogą się uczyć dzięki środkom z duchowej adopcji prowadzonej m.in. przez
Salezjański Ośrodek Misyjny. A młodzież jest tu bardzo zdolna. Dziewczęta z
klasy krawieckiej po dwóch miesiącach nauki potrafiły same uszyć sobie bluzki.
Robią też przepiękne serwetki na szydełkach. Poniżej wklejam Wam zdjęcie tego
co potrafią dziewczyny z klasy Coutier. Same uszyły te ubrania.
Jak w całej Rwandzie, tak i tu uczniowie
do szkoły muszą przychodzić w mundurkach. U nas króluje biały i zielony kolor.
Białe koszule w zielone delikatne paski, zielone spódnice lub dla chłopców
zielone spodnie, zielone swetry w serek z czterema białymi paskami pośrodku,
białe skarpetki, czarne buty. I gdy ktoś przyjdzie np. bez skarpetek lub coś
będzie nie tak z jego ubraniem, wierzcie mi, że wraca do domu by przyjść
ponownie już kompletnie ubranym.
Klasy seniour mają 4 języki. Uczą
się oprócz własnego kinyarwanda również angielskiego, francuskiego i raz w
tygodniu mają godzinną lekcję języka Kiswahili. Sporo przedmiotów wykładanych
jest po angielsku, jak choćby prowadzona przeze mnie i Ashley informatyka J, ale też Front Office,
Restaurant, Housekeeping.
Z innych przedmiotów uczą się księgowości, marketingu.
Z innych przedmiotów uczą się księgowości, marketingu.
Z kolei klasy Coutier przede
wszystkim mają zajęcia z szycia na maszynie, tkania wełną na maszynach,
szydełkowania, sztuki krawieckiej, ale też mają matematykę, muzykę, naukę
rysowania oraz w mniejszej ilości angielski i francuski. Oba kierunki są mocno
sprofilowane, i myślę, że nieprzydatnych rzeczy tu się nie uczą. Gdy studenci
Seniour skończą szkołę, rozpoczną 2-miesięczną praktykę w hotelach położonych
wokół jeziora Kivu.
W soboty przez ok. 3 godziny
Siostry otwierają bramy swojej placówki i ok. 70tka dzieci z okolicy przychodzi by się bawić. Dzieci
mają od 2 do 13 lat. Grupa starszych chłopców od razu znajduje dla siebie
miejsce na ogromnym trawniku, teraz zamienionym w boisko do piłki nożnej.
Chłopcy sami dzielą się na drużyny, a obecność opiekuna podczas meczu nie ma
dla nich większego znaczenia. Najważniejsza jest piłka. Czasami w ramach jednej
przestrzeni obok siebie rozgrywane są 3 mecze. Młodsi chłopcy rzadko chcą tylko
przyglądać się jak inni grają. Organizują własne drużyny, albo wchodzą na
drzewa, które tu zastępują nasze podwórkowe trzepaki.
Starsze dziewczynki w tym
czasie zajmują się zabawą skakankami, skaczą w gumę, bawią się małymi piłkami
lub śpiewają i bawią się we własne rwandyjskie gry.
Najmłodsze dzieci albo się
bawią z opiekunem (nawet jeżeli on po raz n-ty śpiewa niedokładne słowa „Stary
niedźwiedź mocno śpi” ;) lub kopią dołki, a raczej doły – bo tam przecież
skarby można znaleźć, grają w kapsle, bawią się huśtającą się rynną, zaczepiają
wędrujące chodnikiem mrówki. Ostatnie pół godziny Oratorium to „słówko” s.
Ireny. Ta mała drobna istota potrafi zapanować nad ogromną, pełną energii grupą
dzieci i spowodować, że będą wszystkie siedziały grzecznie na trawie i słuchały
opowiadań np. dziś o ks. Janie Bosco.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Obsługiwane przez usługę Blogger.